niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 4

muzyka


Louis

 Stałem oniemiały pod szpitalem. Powoli to wszystko stawało się rzeczywistością, a przynajmniej starałem się w to wierzyć. Bo co miałbym innego zrobić? Czy mam jakieś inne wyjście? Zacząłem się poważnie zastanawiać nad wykonaniem mojego zadania. Nie mam zielonego pojęcia czy mi się uda. Wiedziałem jedno - jeżeli nie będę w stanie go wykonać, moje życie zastanie takie już na zawsze. Wielka pustka. Świat, gdzie nie ma nic. Szczęścia, miłości, wrogości czy nienawiści... Za to wiem, że samotność zawsze mi będzie doskwierać. Nie chcę tego. 
-Nie dopuszczę do tego! Dam radę, znajdę tego chłopaka i wykonam to popieprzone zadanie! - krzyknąłem. Potrzebowałem się uspokoić, ruszyłem w stronę dużego kamienia z wyrytym napisem "Welcome in St. Mary's Hospital" który miał mi zastąpić ławkę. Usiadłem na nim, złapałem się za głowę i głośno westchnąłem.

 Harry

-Dzień dobry Harry. - Właśnie te słowa wybudziły mnie z głębokiego snu. Przeciągnąłem się na wszystkie strony, przetarłem oczy dłońmi i zobaczyłem, że nade mną stoi doktor Flinch. - Dzień dobry. - Odparłem.
-Jak się spało? Widzę, że najchętniej zignorowałbyś mnie i nie ruszył się z miejsca. - Powiedział uśmiechnięty.
-Może być. - Odpowiedziałem bez emocji.
-Mam dla Ciebie pewną wiadomość, jednak najpierw muszę zawiadomić o tym Twoją mamę. Przyjdę niedługo, a w tym czasie jest ktoś kto chciałby się z Tobą zobaczyć. Wejdź, proszę. - Skończył mówić otwierając drzwi i wychodząc na korytarz.
-Harry! - usłyszałem ciepły głos mojego przyjaciela. - Martwiłem się, jak tylko się dowiedziałem gdzie jesteś, od razu przyjechałem. Nawet nie wiesz jak się wczoraj nudziłem bez ciebie głupku. - Nie dał mi nawet odpowiedzieć, tylko od razu zaczął nawijać jak najęty. - Jak się czujesz, coś cię boli?- Zapytał wyraźnie zaniepokojkony. Lekko się uśmiechnąłem. Pomimo tej całej sytuacji z przeszczepem widząc mojego najlepszego przyjaciela nie mogłem się smucić.
- Część Ni- Odpowiedziałem. Nachylił się nade mną i oplótł mnie swoimi ramionami. Wtuliłem się w niego, tak bardzo mi go brakowało, pomimo, że nie widziałem go jedyne trzy dni, miałem wrażenie jakby to była wieczność.
- Tak bardzo się o ciebie martwiłem. - Powiedział Niall odsuwając się ode mnie. Jestem ogromnym szczęściarzem że go mam. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez tego blondasa. W szkole nie mam nie wiadomo ile kolegów. To wszystko przez to, że jestem takim nieudacznikiem w piłce nożnej. Zawsze wierzyłem, że powinno się robić to co się kocha. Właśnie dlatego nie zrezygnowałem jeszcze z tego sportu. Naprawdę kocham być na boisku, czuć tą adrenalinę kiedy przejmujesz piłkę, wiatr, który rozwiewa twoje włosy, krzyk ludzi kibicujących z trybun. Kocham to. Próbowałem wmawiać sobie, że tym razem dam radę, a i tak nie wychodziło. Całe życie wmawiano mi, że tylko dzięki ciężkiej pracy dotrę do mojego celu. Jednak nie jest to wcale takie łatwe. Ile się nie starałem to i tak zawsze wszystko spieprzyłem. Chodziłem na treningi, spotykałem się z Niallem na boisku i razem ćwiczyliśmy. Tyle czasu poświęciłem grze i co mi z tego? Myśląc, że dzisiaj mi się uda, nie zawiodę mojej drużyny to i tak się dzieję. Wchodząc na boisko od razu oblewa mnie pot, co tym razem schrzanię? Często myślałem o rzuceniu tego wszystkiego, ale Niall od razu odganiał mnie od tego pomysłu. Wmawiał mi, że nie mogę się poddać, że muszę walczyć. Nie wiem ile jeszcze razy będzie mi to wmawiał, ale chyba nadszedł czas żeby odejść. Już widzę twarze innych zawodników, te ich małe, złośliwe uśmieszki, że nie dałem rady i w końcu odszedłem, mojego ojca śmiejącego się prosto w moją twarz. Nie uwolniłbym się od jego dogryzania mi jaką to jestem ciotą, że nie umiem nawet kopać piłki. Cholera, czemu ja teraz o tym myślę, mam większe problemy. Moje serce przestaje pracować, w każdym momencie może się zatrzymać. W każdym momencie mogę umrzeć. Tak bardzo się boje, że nie znajdą dla mnie dawcy. Posmutniałem, a blondyn chyba to zauważył.
- Hazz, wszystko w porządku?- Zapytał Niall. Widocznie się przejął moją nagłą zmianą nastroju. Nie chciałem go martwić.
- Wszystko w porządku, po prostu..
- Boisz się,że pomimo uprzedzeń lekarza, że czasu jest sporo na znalezienie dawcy, ty masz go za mało. - Dokończył za mnie.
- Tak bardzo.- Odpowiedziałem, a mój głos się załamał. Łzy zaczęły napływać do moich oczu. Nie chciałem płakać, ale to wszystko mnie przerastało. Niall wstał ze stołka, na którym wcześniej siedział i mnie mocno przytulił. Rozpłakałem się jeszcze bardziej.  Nie chciałem odchodzić. Pomimo tego, że moje życie jest jakie jest, nie chciałem umierać. 
-Damy radę. - Odezwał się głaszcząc moje plecy. - Wyjdziesz z tego.
-Moja ciocia umarła na raka. - Powiedziałem przez co popadłem w jeszcze większą depresję.
-Wiem Harry, ale z tobą tak nie będzie, rozumiesz?!  Wyzdrowiejesz. - Potrzebowałem go. W tej chwili potrzebowałem mojego przyjaciela, i on o tym dokładnie wiedział. Został ze mną do czasu przybycia doktora. Siedział tutaj całe 3 godziny. Nie wiem, dlaczego tak długo musiałem czekać na tą "wiadomość" od niego ale mam zamiar w końcu się dowiedzieć o co chodzi.
-Niall chłopcze, myślę że powinieneś opuścić na chwilę salę. - Usłyszałem głos lekarza.
-Nie ma problemu, i tak miałem już wychodzić, do zobaczenia Harry! - Rzucił na pożegnanie, w drzwiach pokazał mi jeszcze, że mam się uśmiechać i wyszedł.
-Długo się znacie? - Nie wiem czemu nagle zostałem o to zapytany.
-Dwanaście lat lat.
-Na pierwszy rzut oka widać, że jesteście do siebie bardzo zbliżeni. - Odpowiedział. Z Horanem poznaliśmy się jeszcze przed podstawówką. Od tamtego czasu traktuję go jak własnego brata. Czasami wydaje mi się, że on zna mnie lepiej niż ja sam, pomyślałem. - Dobrze mieć taką osobę przy sobie. - Skończył, na co pokiwałem twierdząco głową. - Jednak przyszedłem do ciebie w innym celu. Otóż to, mamy dla ciebie dawcę. - Zamarłem. Nagle zrobiło się cicho. Nic nie słyszałem, patrzyłem się w jeden punkt za oknem. Nie mogłem uwierzyć w słowa lekarza. Czułem jakbym na chwile przestał oddychać. Spróbowałem przeanalizować jeszcze raz jego słowa. To znaczy, że będę żył, że nic mi już nie grozi, jestem bezpieczny? Dla lekarzy jest to normalne. Ktoś choruje, potrzebuje przeszczepu żeby przeżyć. Uczymy się tego w szkole. Czytamy podręcznik od biologii o groźnych chorobach bez jakiś większych odczuć. Dopiero kiedy sami znajdujemy się w podobnej sytuacji, twarzą w twarz ze śmiercią możemy poczuć ten strach. W takich momentach uświadamiamy sobie co tak naprawdę nas czeka. "Czy mi naprawdę jest pisany koniec?". To pytanie dręczyło mnie od chwili przyjechania tutaj. W chwilach kiedy traciłem już całą nadzieję jedna osoba, dla której mój przypadek to chleb powszedni potrafiła to zmienić. Niektórzy wygrywają w tej walce o życie, niektórzy nie.  Mi się udało. Będę żył. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Miałem ochotę wykrzyczeć to na cały szpital. Teraz chciałem już tylko jak najszybciej wrócić do domu. Moja mama weszła do pokoju od razu podbiegając do mnie i przytulając. Widziałem na jej twarzy ślady łez, a w oczach nadzieję. Wiem, jak bardzo jej na tym zależało. Wczorajszego wieczoru słyszałem, jak rozmawiała o tym z doktorem. Nie mogę się doczekać, aż powiem o tym mojemu przyjacielowi. Na pewno martwił się bardziej ode mnie samego.
-Dzie... Dziękuję. - Tylko to zdołałem z siebie wydusić.
-Harry, nie masz mi za co dziękować. Masz niezwykłe szczęście, że serce się znalazło. Chociaż nie można tego powiedzieć o tej drugiej osobie... - Rzeczywiście, przecież żebym ja mógł żyć ktoś musiał umrzeć. Dla mnie i mojej rodziny jest to zbawienie. Mam serce, będę mógł stąd wyjść szczęśliwy. Osoby bliskie mojemu dawcy wychodzą ze szpitala zapłakani, nie widząc sensu dalszego życia. Czułem się okropnie. Tak jakbym wymusił to serce. Nie chciałem niczyjej śmierci. Dlaczego życie jest takie trudne?
-Czy mogę wiedzieć, kim jest ta osoba? - Zapytałem. Chciałem jej podziękować, nie ważne w jaki sposób. Chciałem chociażby stanąć nad jej grobem i powiedzieć dziękuję. Cokolwiek.
-Niestety, pacjent za życia zgodził się na przeszczep narządów po śmierci, lecz ustalił że będzie całkowicie anonimowy. Nie możemy nic z tym zrobić. Przykro mi. - "That's sick", pomyślałem. Przecież tacy ludzie są wspaniali. Po co się ukrywać? - Przygotuj się, za najpóźniej półtorej godziny rozpoczynamy operację. - Powiedział lekarz i udał się z powrotem to swojego gabinetu.



                                          Hope dies last.



                                                                              ~

Cześć misiaczki! Przepraszamy, że musieliście tak długo czekać na rozdział, wiemy, że jest krótki ale to dlatego, że kolejny ma być dłuższy i troszkę ciekawszy. Niestety na początku takie rozdziały też muszą być :((
Chciałybyśmy wam ogromnie tak z całego serduszka podziękować za ponad 3 tysiące wejść! Jesteśmy wam niezmiernie wdzięczne. Nawet nie wiecie jak się cieszymy, że czytacie naszego bloga i, że nadal z nami jesteście <3

Kolejna sprawa, jeżeli chcecie być informowani o rozdziałach, napiszcie nam jakiś kontakt do siebie w komentarzach.
Miłej niedzieli :)