niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 4

muzyka


Louis

 Stałem oniemiały pod szpitalem. Powoli to wszystko stawało się rzeczywistością, a przynajmniej starałem się w to wierzyć. Bo co miałbym innego zrobić? Czy mam jakieś inne wyjście? Zacząłem się poważnie zastanawiać nad wykonaniem mojego zadania. Nie mam zielonego pojęcia czy mi się uda. Wiedziałem jedno - jeżeli nie będę w stanie go wykonać, moje życie zastanie takie już na zawsze. Wielka pustka. Świat, gdzie nie ma nic. Szczęścia, miłości, wrogości czy nienawiści... Za to wiem, że samotność zawsze mi będzie doskwierać. Nie chcę tego. 
-Nie dopuszczę do tego! Dam radę, znajdę tego chłopaka i wykonam to popieprzone zadanie! - krzyknąłem. Potrzebowałem się uspokoić, ruszyłem w stronę dużego kamienia z wyrytym napisem "Welcome in St. Mary's Hospital" który miał mi zastąpić ławkę. Usiadłem na nim, złapałem się za głowę i głośno westchnąłem.

 Harry

-Dzień dobry Harry. - Właśnie te słowa wybudziły mnie z głębokiego snu. Przeciągnąłem się na wszystkie strony, przetarłem oczy dłońmi i zobaczyłem, że nade mną stoi doktor Flinch. - Dzień dobry. - Odparłem.
-Jak się spało? Widzę, że najchętniej zignorowałbyś mnie i nie ruszył się z miejsca. - Powiedział uśmiechnięty.
-Może być. - Odpowiedziałem bez emocji.
-Mam dla Ciebie pewną wiadomość, jednak najpierw muszę zawiadomić o tym Twoją mamę. Przyjdę niedługo, a w tym czasie jest ktoś kto chciałby się z Tobą zobaczyć. Wejdź, proszę. - Skończył mówić otwierając drzwi i wychodząc na korytarz.
-Harry! - usłyszałem ciepły głos mojego przyjaciela. - Martwiłem się, jak tylko się dowiedziałem gdzie jesteś, od razu przyjechałem. Nawet nie wiesz jak się wczoraj nudziłem bez ciebie głupku. - Nie dał mi nawet odpowiedzieć, tylko od razu zaczął nawijać jak najęty. - Jak się czujesz, coś cię boli?- Zapytał wyraźnie zaniepokojkony. Lekko się uśmiechnąłem. Pomimo tej całej sytuacji z przeszczepem widząc mojego najlepszego przyjaciela nie mogłem się smucić.
- Część Ni- Odpowiedziałem. Nachylił się nade mną i oplótł mnie swoimi ramionami. Wtuliłem się w niego, tak bardzo mi go brakowało, pomimo, że nie widziałem go jedyne trzy dni, miałem wrażenie jakby to była wieczność.
- Tak bardzo się o ciebie martwiłem. - Powiedział Niall odsuwając się ode mnie. Jestem ogromnym szczęściarzem że go mam. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez tego blondasa. W szkole nie mam nie wiadomo ile kolegów. To wszystko przez to, że jestem takim nieudacznikiem w piłce nożnej. Zawsze wierzyłem, że powinno się robić to co się kocha. Właśnie dlatego nie zrezygnowałem jeszcze z tego sportu. Naprawdę kocham być na boisku, czuć tą adrenalinę kiedy przejmujesz piłkę, wiatr, który rozwiewa twoje włosy, krzyk ludzi kibicujących z trybun. Kocham to. Próbowałem wmawiać sobie, że tym razem dam radę, a i tak nie wychodziło. Całe życie wmawiano mi, że tylko dzięki ciężkiej pracy dotrę do mojego celu. Jednak nie jest to wcale takie łatwe. Ile się nie starałem to i tak zawsze wszystko spieprzyłem. Chodziłem na treningi, spotykałem się z Niallem na boisku i razem ćwiczyliśmy. Tyle czasu poświęciłem grze i co mi z tego? Myśląc, że dzisiaj mi się uda, nie zawiodę mojej drużyny to i tak się dzieję. Wchodząc na boisko od razu oblewa mnie pot, co tym razem schrzanię? Często myślałem o rzuceniu tego wszystkiego, ale Niall od razu odganiał mnie od tego pomysłu. Wmawiał mi, że nie mogę się poddać, że muszę walczyć. Nie wiem ile jeszcze razy będzie mi to wmawiał, ale chyba nadszedł czas żeby odejść. Już widzę twarze innych zawodników, te ich małe, złośliwe uśmieszki, że nie dałem rady i w końcu odszedłem, mojego ojca śmiejącego się prosto w moją twarz. Nie uwolniłbym się od jego dogryzania mi jaką to jestem ciotą, że nie umiem nawet kopać piłki. Cholera, czemu ja teraz o tym myślę, mam większe problemy. Moje serce przestaje pracować, w każdym momencie może się zatrzymać. W każdym momencie mogę umrzeć. Tak bardzo się boje, że nie znajdą dla mnie dawcy. Posmutniałem, a blondyn chyba to zauważył.
- Hazz, wszystko w porządku?- Zapytał Niall. Widocznie się przejął moją nagłą zmianą nastroju. Nie chciałem go martwić.
- Wszystko w porządku, po prostu..
- Boisz się,że pomimo uprzedzeń lekarza, że czasu jest sporo na znalezienie dawcy, ty masz go za mało. - Dokończył za mnie.
- Tak bardzo.- Odpowiedziałem, a mój głos się załamał. Łzy zaczęły napływać do moich oczu. Nie chciałem płakać, ale to wszystko mnie przerastało. Niall wstał ze stołka, na którym wcześniej siedział i mnie mocno przytulił. Rozpłakałem się jeszcze bardziej.  Nie chciałem odchodzić. Pomimo tego, że moje życie jest jakie jest, nie chciałem umierać. 
-Damy radę. - Odezwał się głaszcząc moje plecy. - Wyjdziesz z tego.
-Moja ciocia umarła na raka. - Powiedziałem przez co popadłem w jeszcze większą depresję.
-Wiem Harry, ale z tobą tak nie będzie, rozumiesz?!  Wyzdrowiejesz. - Potrzebowałem go. W tej chwili potrzebowałem mojego przyjaciela, i on o tym dokładnie wiedział. Został ze mną do czasu przybycia doktora. Siedział tutaj całe 3 godziny. Nie wiem, dlaczego tak długo musiałem czekać na tą "wiadomość" od niego ale mam zamiar w końcu się dowiedzieć o co chodzi.
-Niall chłopcze, myślę że powinieneś opuścić na chwilę salę. - Usłyszałem głos lekarza.
-Nie ma problemu, i tak miałem już wychodzić, do zobaczenia Harry! - Rzucił na pożegnanie, w drzwiach pokazał mi jeszcze, że mam się uśmiechać i wyszedł.
-Długo się znacie? - Nie wiem czemu nagle zostałem o to zapytany.
-Dwanaście lat lat.
-Na pierwszy rzut oka widać, że jesteście do siebie bardzo zbliżeni. - Odpowiedział. Z Horanem poznaliśmy się jeszcze przed podstawówką. Od tamtego czasu traktuję go jak własnego brata. Czasami wydaje mi się, że on zna mnie lepiej niż ja sam, pomyślałem. - Dobrze mieć taką osobę przy sobie. - Skończył, na co pokiwałem twierdząco głową. - Jednak przyszedłem do ciebie w innym celu. Otóż to, mamy dla ciebie dawcę. - Zamarłem. Nagle zrobiło się cicho. Nic nie słyszałem, patrzyłem się w jeden punkt za oknem. Nie mogłem uwierzyć w słowa lekarza. Czułem jakbym na chwile przestał oddychać. Spróbowałem przeanalizować jeszcze raz jego słowa. To znaczy, że będę żył, że nic mi już nie grozi, jestem bezpieczny? Dla lekarzy jest to normalne. Ktoś choruje, potrzebuje przeszczepu żeby przeżyć. Uczymy się tego w szkole. Czytamy podręcznik od biologii o groźnych chorobach bez jakiś większych odczuć. Dopiero kiedy sami znajdujemy się w podobnej sytuacji, twarzą w twarz ze śmiercią możemy poczuć ten strach. W takich momentach uświadamiamy sobie co tak naprawdę nas czeka. "Czy mi naprawdę jest pisany koniec?". To pytanie dręczyło mnie od chwili przyjechania tutaj. W chwilach kiedy traciłem już całą nadzieję jedna osoba, dla której mój przypadek to chleb powszedni potrafiła to zmienić. Niektórzy wygrywają w tej walce o życie, niektórzy nie.  Mi się udało. Będę żył. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Miałem ochotę wykrzyczeć to na cały szpital. Teraz chciałem już tylko jak najszybciej wrócić do domu. Moja mama weszła do pokoju od razu podbiegając do mnie i przytulając. Widziałem na jej twarzy ślady łez, a w oczach nadzieję. Wiem, jak bardzo jej na tym zależało. Wczorajszego wieczoru słyszałem, jak rozmawiała o tym z doktorem. Nie mogę się doczekać, aż powiem o tym mojemu przyjacielowi. Na pewno martwił się bardziej ode mnie samego.
-Dzie... Dziękuję. - Tylko to zdołałem z siebie wydusić.
-Harry, nie masz mi za co dziękować. Masz niezwykłe szczęście, że serce się znalazło. Chociaż nie można tego powiedzieć o tej drugiej osobie... - Rzeczywiście, przecież żebym ja mógł żyć ktoś musiał umrzeć. Dla mnie i mojej rodziny jest to zbawienie. Mam serce, będę mógł stąd wyjść szczęśliwy. Osoby bliskie mojemu dawcy wychodzą ze szpitala zapłakani, nie widząc sensu dalszego życia. Czułem się okropnie. Tak jakbym wymusił to serce. Nie chciałem niczyjej śmierci. Dlaczego życie jest takie trudne?
-Czy mogę wiedzieć, kim jest ta osoba? - Zapytałem. Chciałem jej podziękować, nie ważne w jaki sposób. Chciałem chociażby stanąć nad jej grobem i powiedzieć dziękuję. Cokolwiek.
-Niestety, pacjent za życia zgodził się na przeszczep narządów po śmierci, lecz ustalił że będzie całkowicie anonimowy. Nie możemy nic z tym zrobić. Przykro mi. - "That's sick", pomyślałem. Przecież tacy ludzie są wspaniali. Po co się ukrywać? - Przygotuj się, za najpóźniej półtorej godziny rozpoczynamy operację. - Powiedział lekarz i udał się z powrotem to swojego gabinetu.



                                          Hope dies last.



                                                                              ~

Cześć misiaczki! Przepraszamy, że musieliście tak długo czekać na rozdział, wiemy, że jest krótki ale to dlatego, że kolejny ma być dłuższy i troszkę ciekawszy. Niestety na początku takie rozdziały też muszą być :((
Chciałybyśmy wam ogromnie tak z całego serduszka podziękować za ponad 3 tysiące wejść! Jesteśmy wam niezmiernie wdzięczne. Nawet nie wiecie jak się cieszymy, że czytacie naszego bloga i, że nadal z nami jesteście <3

Kolejna sprawa, jeżeli chcecie być informowani o rozdziałach, napiszcie nam jakiś kontakt do siebie w komentarzach.
Miłej niedzieli :)







piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział 3




                                                                                                                       muzyka

 Harry



             
Poranne promienie słońca przedostające się przez białe firanki zbudziły mnie ze snu. Otworzyłem oczy. Pierwsze co zauważyłem to żyrandol wiszący na suficie. Był on wykonany z milionów małych kryształków, które pod wpływem światła pięknie się błyszczały. Spoglądałem na niego przez dłuższą chwile, po czym podniosłem głowę, która znajdywała się na ogromnej ilości miękkich poduszek. Znajdywałem się po środku ogromnego, pięknego łóżka dla dwóch osób. Jednak byłem tu sam. Moje ciało pokryte było miękką, jedwabną narzutą. Zamrugałem kilka razy i rozejrzałem się dookoła. Usiadłem na wygodnym materacu, który w skutek mojego ruchu wydał ciche skrzypnięcie. Próbowałem przypomnieć sobie gdzie jestem i jak się tu znalazłem. Nie kojarzyłem tego miejsca i byłem pewny, że nigdy wcześniej tu nie byłem. Wnętrze nie było urządzone w nowoczesnym stylu. Można powiedzieć, że mieszka tu ktoś starszy i jest dość bogaty. Na przeciw mnie znajdował się pokaźnych rozmiarów kominek, nad którym wisiało mnóstwo ramek ze zdjęciami. Obok była komoda wykonana z ciemnego drewna, zdobiły ją piękne, kolorowe kwiaty w wazonach. Wyglądały, jakby dopiero przed chwilą były zerwane. Po drugiej stronie znajdywała się duża szafa. Brązowe panele ścielił duży, puszysty, biały dywan.
               
Spojrzałem na zegarek stojący na szafeczce obok łóżka, który wskazywał godzinę dwunastą. Odgarnąłem materiał okalający moje ciało. Dopiero teraz zorientowałem się, że jestem nago. Jeszcze raz rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem biały szlafrok leżący na fotelu obok szafy. Szybko podbiegłem do niego i zarzuciłem na siebie miękki obiór. Już miałem wyjść na korytarz gdy moją uwagę przykuły ogromne, szklane drzwi tarasowe. Powoli do nich podszedłem i je otworzyłem. Kiedy znalazłem się na zewnątrz mocniej opatuliłem się i zawiązałem pasek od szlafroka. Pomimo, że było bardzo ciepło. Przede mną znajdowała się zielona łąka i przepiękne, błękitne jezioro. Ruszyłem w stronę mostu. Kiedy byłem już blisko zauważyłem pewną osobę. Stała tyłem do mnie. Po krótkich, brązowych włosach mogłem stwierdzić, że jest to mężczyzna. Również miał na sobie szlafrok. Zapatrzony był w krajobraz znajdujący się przed nami. Postawiłem pierwsze kroki na moście i nagle chłopak się odwrócił. Niestety nie widziałem jego twarzy, wszystko było rozmyte. Coś do mnie mówił. Był coraz bliżej.

                         On the bridge, in shape of worn stones,
                                (Na moście, w kształcie starego, zniszczonego głazu,)                                      any place and any time,
                                             (w dowolnym miejscu i o dowolnym czasie,)                                                                By the rain, by the trite poems,
                                                    (Przez deszcz, przez banalne wiersze)                                                                  Don’t you think about return?
                                                      (Nie myślisz o powrocie?)                                                      
                                                     ~


       
-Słyszy mnie pan? Halo!- Krzyki były zbyt głośne. Miałem wrażenie, że moja głowa za moment nie wytrzyma tego hałasu. Próbowałem otworzyć oczy, ale bez skutku. Tak jakby tysiące szpilek wbijało się w moje gałki. -Halo, niech się pan odezwie!- Ktoś pstrykał mi palcami przed twarzą. Spiąłem się, zacisnąłem jak najmocniej moje oczy po czym je otworzyłem. Leżałem na łóżku, a nade mną znajdował się jakiś mężczyzna w białym fartuchu. Można było wywnioskować, że to lekarz po zwisającym na jego szyi stetoskopie. Przerażony próbowałem się podnieść i wstać z łóżka. Nie wiedziałem co się dzieje wokół mnie. Ktoś próbował mnie uspokoić i przyciskał moje ramiona do materaca. Zacząłem się dusić. Nie mogłem złapać powietrza. Powoli przed oczami pojawiał mi się czarne plamki. Było mi strasznie ciężko, na szczęście w porę jakaś pielęgniarka przystawiła do moich ust urządzenie, dzięki któremu mogłem odetchnąć i spokojnie złapać powietrze. Nadal byłem strasznie przestraszony. Czułem, jak w moich oczach gromadzą się łzy. Myślałem tylko o tym, że przed chwilą mogłem się udusić. Umrzeć. Podniosłem się i oparłem na moich rękach. Rozejrzałem się i już po chwili mogłem stwierdzić, że znajduje się w szpitalu.
         -Proszę się oprzeć, muszę panu podłączyć kroplówkę.- Odezwała się jedna z pielęgniarek i dotknęła moich ramion, na co lekko podskoczyłem. Nie mogłem się otrząsnąć i myśleć racjonalnie. -Niech Pan wyprostuję rękę.- Spojrzałem na nią zdezorientowany. Zamrugałem parę razy, po czym opadłem na materac. Pielęgniarka podłączyła kroplówkę i podała mi kołdrę, którą miałem się przykryć.
- Co ja tutaj robię? Jestem chory, czy co?- Zapytałem lekarza stojącego obok zawzięcie uzupełniającego swoje notatki. Mężczyzna spojrzał na mnie, po czym chwycił metalowy taboret i usiadł obok mojego łóżka.
- Twój nauczyciel od wf'u zadzwonił po pogotowie, kiedy zasłabłeś...- Nie dałem mu skończyć.
- Ja tylko zemdlałem. Nic złego się nie stało. Każdemu może się to przydarzyć kiedy jest się zmęczonym, prawda?- Zapytałem z drwiną w głosie.
- Dowiedziałem się, że to nie był twój pierwszy raz. To jest bardzo niebezpieczne. Będę musiał przeprowadzić badania i dowiedzieć się, z czego wynikają te omdlenia.
- Czy to znaczy, że będę musiał tu zostać? -Zapytałem zdziwiony.
- Zaraz przeprowadzimy badania i się dowiemy, chłopcze.- Stwierdził lekarz po czym wstał i odłożył taboret na swoje wcześniejsze miejsce. Już miał wychodzić, ale nagle stanął i obrócił się przodem do mnie.- Poinformowałem twoich rodziców o tym, że tu trafiłeś. Powiedzieli, że za niedługo tu przyjadą.- Uśmiechnął się i wyszedł. Moich rodziców? Po co oni tutaj mają przyjeżdżać? Wiadomo, że i tak mają w dupie to, co się ze mną dzieje. Odrzuciłem kołdrę i próbowałem wstać z tego pierdolonego łóżka. Byłem wściekły. Odpiąłem kroplówkę od mojej żyły i wyszedłem na korytarz. Kręciło się po nim dużo osób. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi i spokojnie opuścić ten przeklęty budynek. Ruszyłem w stronę schodów i już miałem schodzić na dół, ale nagle zrobiło mi się duszno. Wydawało mi się, jakbym palił się od środka. Próbowałem się czegoś złapać. Po chwili przede mną pojawiła się jakaś pielęgniarka, nic nie słyszałem. Starałem wyczytać coś z ruchu jej ust, lecz na marne. Czułem, jak po mojej twarzy spływają pojedyncze kropelki potu. Kobieta kazała mi usiąść na wózek inwalidzki i zaprowadziła mnie do pokoju, z którego próbowałem 'zwiac'. Pomogła mi położyć się na łóżku i z powrotem podłączyła kroplówkę.
- Nastraszył mnie pan.- Odezwała się zdenerwowana z założonymi na siebie rękoma. Przewróciłem oczami i obróciłem się na drugi bok. Nie chciałem tu zostawać. Dosłownie marzyłem o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w moim domu.  
      Miałem zamiar zamknąć oczy i odpocząć. Nie było mi to jednak dane. Drzwi się otworzyły i do sali wbiegła moja rodzicielka w rozpiętym płaszczu i zwisającym na szyi szaliku.
- O mój Boże Harry!- Usłyszałem głośny pisk mojej mamy wbiegającej do pomieszczenia.- Co ci jest dziecko?- Zapytała zatroskanym głosem. Oplotła moją twarz swoimi małymi dłońmi. Jej policzki były czerwone, dało się na nich zauważyć pojedyncze, spływające łzy. Byłem zdziwiony, nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Byłem pewny, że na mnie nawrzeszczy, jaki to jestem lekkomyślny i nieporadny. Kąciki moich ust drgnęły lekko ku górze. Mocną ją przytuliłem.
- Nic mi nie jest, mamo.- Stwierdziłem, przyciskając swoja twarz do jej włosów. Byłem taki szczęśliwy, że tu jest. Przez chwilę zapomniałem nawet gdzie się znajduję. Niestety tylko na chwilę.
- Ja wiedziałem, że ten gówniarz prędzej, czy później tu wyląduje. Odsunąłem od siebie kobietę i spojrzałem w stronę drzwi. W progu stał nie kto inny jak mój ojciec. W jednej dłoni trzymał kluczyki od samochodu, a w drugiej jakąś reklamówkę. Spojrzałem na jego twarz. Widać było, że nie chciał tu przyjeżdżać. Najchętniej siedziałby teraz rozłożony na kanapie, popijając piwo.
- Przestań Mark.- Skarciła go moja mama.- Nie widzisz, że on cierpi? Najlepiej poczekaj na korytarzu. - Spojrzała na niego ze wściekłym wzrokiem i wskazała drzwi. Kiedy opuścił pomieszczenie, z powrotem odwróciła swój wzrok na mnie. Uśmiechnęła się, odgarnęła moje loki z twarzy i ucałowała mnie w czoło. Chciała coś dodać, ale do sali wszedł lekarz, z którym wcześniej rozmawiałem.
- Dobrze, Harry. Zabiorę cię teraz do specjalnej sali na badania, które pomogą mi stwierdzić co ci dolega, okej?- Zapytał ciepłym głosem.
- Taaaa..- Odpowiedziałem z niechęcią. Podeszła do mnie pielęgniarka i pomogła mi usadowić się kolejny raz na wózku, po czym zawiozła mnie do właściwego gabinetu. Moja mama cały czas za nami szła. Lekarz próbował ją uspokoić. Nie wiedziałem do końca jak to wszystko będzie wyglądać, ale już nie czułem strachu.
- Harry, ja będę tu cały czas czekać, nie martw się.- Powiedziała moja rodzicielka i za namową lekarza usiadła na ławce na korytarzu. Mężczyzna wskazał abym zajął miejsce na łóżku, po czym zaczął wpisywać coś do komputera. Paręnaście minut później odwrócił się do mnie i przeprowadził ze mną wywiad. Pytał się o moje aktualne dolegliwości, czy jestem na coś uczulony i tym podobne. Opowiedziałem lekarzowi o moich bólach w klatce piersiowej, o których nigdy wcześniej nikomu nie mówiłem. Kiedy zapytał się czy miewam duszności, niestety musiałem odpowiedzieć twierdząco. Zapisał coś na komputerze i jeszcze parę minut rozmawialiśmy.
- Dobrze, teraz będę musiał osłuchać twoje serce, aby móc stwierdzić obecność zjawisk patologicznych, następnie zbadam stężenie glukozy, aby móc ocenić ryzyko wystąpienia takich chorób jak miażdżyca.- Potem zaczął znów coś notować i mruczeć pod nosem o jakimś ekg i rtg. Coś czuje, że ten dzień będzie dłuższy niż mi się wydaje.


                                      *Następnego dnia*
- Dzień dobry, Harry. Jak się czujesz? -Przywitał mnie ten sam głos co wczoraj po obudzeniu, w tej samej sali, w której spędziłem dzisiejszą noc. Podniosłem się i usiadłem na materacu.-Zrobiliśmy wstępne badania.- Spojrzał na mnie znad swojej głowy. Po czym skupił swój wzrok na podłodze.- Ale chciałbym aby twoja matka też wiedziała o ich wynikach. Jeśli nie masz nic przeciwko zadzwonię do niej aby tu przyjechała, okej?- Zapytał mnie unosząc swoje brwi do góry. Skinąłem lekko głową. Mężczyzna wyszedł zostawiając mnie samego. Rozejrzałem się pomieszczeniu. Spojrzałem na torbę, którą położyli tu wczoraj moi rodzice. Wyciągnęłam po nią rękę, na szczęście stała na metalowej szafce obok łóżka. Zacząłem przeglądać jej wnętrze. Były w niej moje ubrania na zmianie i różne owoce. Na dnie znalazłem jakiś magazyn. Od razu go chwyciłem, po czym odłożyłem torbę na miejsce. Przeglądałem po kolei strony. Niestety nie było w nim nic co by mnie zaciekawiło. Kiedy miałem już go odłożyć, wypadł mi z dłoni na podłogę. Spojrzałem na dół. Ciężko będzie mi go podnieść. Wychyliłem się z łóżka i wyciągnąłem rękę, najbardziej jak tylko mogłem. Jeszcze trochę... Już prawie sięgnąłem. Mój wzrok przykuł artykuł, na którym otworzyła się gazeta, spadając na dół. W końcu udało mi się ją chwycić i przeczytałem nagłówek strony "Impossible, but..". Zaciekawiło mnie to. Tekst opowiadał o ludziach, którzy przeżyli w życiu coś niemożliwego i chcą podzielić się z tym światem, ale niestety, pomimo tego nikt im nie wierzy. Chciałbym być jedną z takich osób. Pamiętam, że jak byłem mały marzyłem o spotkaniu królika w okularach, który zaprowadzi mnie do krainy czarów, albo ugryzieniu przez pająka, który zamieni mnie w spider-man'a. Leżałem i rozmyślałem tak przez dłuższy czas, dopóki nie przyszedł lekarz z moją mamą. Przywitała się ze mną i usiadła na łóżku obok mnie. Mężczyzna stał wyprostowany ze zmarszczonym czołem. Czułem, że nie będzie za dobrze.
- Przeprowadziliśmy wczoraj badania. Z przykrością muszę stwierdzić, że te wszystkie objawy, które występowały u pani syna wskazują na poważną chorobę serca. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zacząłem nerwowo kręcić głową. Moja mama spojrzała się przestraszona na mnie, po czym spytała:
- Jaką chorobę serca, co to oznacza?- Jej oczy przypominały piłeczki pingpongowe. Cała się trzęsła. Niestety odpowiedź była jeszcze gorsza.
- To oznacza, że konieczny będzie przeszczep narządu. Potrzebujemy dawcy.


                                                   ~

Witajcie, po tej długiej przerwie świątecznej!
Mamy nadzieje, że wam się spodoba. Komentujcie, bo każdy komentarz nas motywuje <3 to do następnego kochani :))