piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział 3




                                                                                                                       muzyka

 Harry



             
Poranne promienie słońca przedostające się przez białe firanki zbudziły mnie ze snu. Otworzyłem oczy. Pierwsze co zauważyłem to żyrandol wiszący na suficie. Był on wykonany z milionów małych kryształków, które pod wpływem światła pięknie się błyszczały. Spoglądałem na niego przez dłuższą chwile, po czym podniosłem głowę, która znajdywała się na ogromnej ilości miękkich poduszek. Znajdywałem się po środku ogromnego, pięknego łóżka dla dwóch osób. Jednak byłem tu sam. Moje ciało pokryte było miękką, jedwabną narzutą. Zamrugałem kilka razy i rozejrzałem się dookoła. Usiadłem na wygodnym materacu, który w skutek mojego ruchu wydał ciche skrzypnięcie. Próbowałem przypomnieć sobie gdzie jestem i jak się tu znalazłem. Nie kojarzyłem tego miejsca i byłem pewny, że nigdy wcześniej tu nie byłem. Wnętrze nie było urządzone w nowoczesnym stylu. Można powiedzieć, że mieszka tu ktoś starszy i jest dość bogaty. Na przeciw mnie znajdował się pokaźnych rozmiarów kominek, nad którym wisiało mnóstwo ramek ze zdjęciami. Obok była komoda wykonana z ciemnego drewna, zdobiły ją piękne, kolorowe kwiaty w wazonach. Wyglądały, jakby dopiero przed chwilą były zerwane. Po drugiej stronie znajdywała się duża szafa. Brązowe panele ścielił duży, puszysty, biały dywan.
               
Spojrzałem na zegarek stojący na szafeczce obok łóżka, który wskazywał godzinę dwunastą. Odgarnąłem materiał okalający moje ciało. Dopiero teraz zorientowałem się, że jestem nago. Jeszcze raz rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem biały szlafrok leżący na fotelu obok szafy. Szybko podbiegłem do niego i zarzuciłem na siebie miękki obiór. Już miałem wyjść na korytarz gdy moją uwagę przykuły ogromne, szklane drzwi tarasowe. Powoli do nich podszedłem i je otworzyłem. Kiedy znalazłem się na zewnątrz mocniej opatuliłem się i zawiązałem pasek od szlafroka. Pomimo, że było bardzo ciepło. Przede mną znajdowała się zielona łąka i przepiękne, błękitne jezioro. Ruszyłem w stronę mostu. Kiedy byłem już blisko zauważyłem pewną osobę. Stała tyłem do mnie. Po krótkich, brązowych włosach mogłem stwierdzić, że jest to mężczyzna. Również miał na sobie szlafrok. Zapatrzony był w krajobraz znajdujący się przed nami. Postawiłem pierwsze kroki na moście i nagle chłopak się odwrócił. Niestety nie widziałem jego twarzy, wszystko było rozmyte. Coś do mnie mówił. Był coraz bliżej.

                         On the bridge, in shape of worn stones,
                                (Na moście, w kształcie starego, zniszczonego głazu,)                                      any place and any time,
                                             (w dowolnym miejscu i o dowolnym czasie,)                                                                By the rain, by the trite poems,
                                                    (Przez deszcz, przez banalne wiersze)                                                                  Don’t you think about return?
                                                      (Nie myślisz o powrocie?)                                                      
                                                     ~


       
-Słyszy mnie pan? Halo!- Krzyki były zbyt głośne. Miałem wrażenie, że moja głowa za moment nie wytrzyma tego hałasu. Próbowałem otworzyć oczy, ale bez skutku. Tak jakby tysiące szpilek wbijało się w moje gałki. -Halo, niech się pan odezwie!- Ktoś pstrykał mi palcami przed twarzą. Spiąłem się, zacisnąłem jak najmocniej moje oczy po czym je otworzyłem. Leżałem na łóżku, a nade mną znajdował się jakiś mężczyzna w białym fartuchu. Można było wywnioskować, że to lekarz po zwisającym na jego szyi stetoskopie. Przerażony próbowałem się podnieść i wstać z łóżka. Nie wiedziałem co się dzieje wokół mnie. Ktoś próbował mnie uspokoić i przyciskał moje ramiona do materaca. Zacząłem się dusić. Nie mogłem złapać powietrza. Powoli przed oczami pojawiał mi się czarne plamki. Było mi strasznie ciężko, na szczęście w porę jakaś pielęgniarka przystawiła do moich ust urządzenie, dzięki któremu mogłem odetchnąć i spokojnie złapać powietrze. Nadal byłem strasznie przestraszony. Czułem, jak w moich oczach gromadzą się łzy. Myślałem tylko o tym, że przed chwilą mogłem się udusić. Umrzeć. Podniosłem się i oparłem na moich rękach. Rozejrzałem się i już po chwili mogłem stwierdzić, że znajduje się w szpitalu.
         -Proszę się oprzeć, muszę panu podłączyć kroplówkę.- Odezwała się jedna z pielęgniarek i dotknęła moich ramion, na co lekko podskoczyłem. Nie mogłem się otrząsnąć i myśleć racjonalnie. -Niech Pan wyprostuję rękę.- Spojrzałem na nią zdezorientowany. Zamrugałem parę razy, po czym opadłem na materac. Pielęgniarka podłączyła kroplówkę i podała mi kołdrę, którą miałem się przykryć.
- Co ja tutaj robię? Jestem chory, czy co?- Zapytałem lekarza stojącego obok zawzięcie uzupełniającego swoje notatki. Mężczyzna spojrzał na mnie, po czym chwycił metalowy taboret i usiadł obok mojego łóżka.
- Twój nauczyciel od wf'u zadzwonił po pogotowie, kiedy zasłabłeś...- Nie dałem mu skończyć.
- Ja tylko zemdlałem. Nic złego się nie stało. Każdemu może się to przydarzyć kiedy jest się zmęczonym, prawda?- Zapytałem z drwiną w głosie.
- Dowiedziałem się, że to nie był twój pierwszy raz. To jest bardzo niebezpieczne. Będę musiał przeprowadzić badania i dowiedzieć się, z czego wynikają te omdlenia.
- Czy to znaczy, że będę musiał tu zostać? -Zapytałem zdziwiony.
- Zaraz przeprowadzimy badania i się dowiemy, chłopcze.- Stwierdził lekarz po czym wstał i odłożył taboret na swoje wcześniejsze miejsce. Już miał wychodzić, ale nagle stanął i obrócił się przodem do mnie.- Poinformowałem twoich rodziców o tym, że tu trafiłeś. Powiedzieli, że za niedługo tu przyjadą.- Uśmiechnął się i wyszedł. Moich rodziców? Po co oni tutaj mają przyjeżdżać? Wiadomo, że i tak mają w dupie to, co się ze mną dzieje. Odrzuciłem kołdrę i próbowałem wstać z tego pierdolonego łóżka. Byłem wściekły. Odpiąłem kroplówkę od mojej żyły i wyszedłem na korytarz. Kręciło się po nim dużo osób. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi i spokojnie opuścić ten przeklęty budynek. Ruszyłem w stronę schodów i już miałem schodzić na dół, ale nagle zrobiło mi się duszno. Wydawało mi się, jakbym palił się od środka. Próbowałem się czegoś złapać. Po chwili przede mną pojawiła się jakaś pielęgniarka, nic nie słyszałem. Starałem wyczytać coś z ruchu jej ust, lecz na marne. Czułem, jak po mojej twarzy spływają pojedyncze kropelki potu. Kobieta kazała mi usiąść na wózek inwalidzki i zaprowadziła mnie do pokoju, z którego próbowałem 'zwiac'. Pomogła mi położyć się na łóżku i z powrotem podłączyła kroplówkę.
- Nastraszył mnie pan.- Odezwała się zdenerwowana z założonymi na siebie rękoma. Przewróciłem oczami i obróciłem się na drugi bok. Nie chciałem tu zostawać. Dosłownie marzyłem o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w moim domu.  
      Miałem zamiar zamknąć oczy i odpocząć. Nie było mi to jednak dane. Drzwi się otworzyły i do sali wbiegła moja rodzicielka w rozpiętym płaszczu i zwisającym na szyi szaliku.
- O mój Boże Harry!- Usłyszałem głośny pisk mojej mamy wbiegającej do pomieszczenia.- Co ci jest dziecko?- Zapytała zatroskanym głosem. Oplotła moją twarz swoimi małymi dłońmi. Jej policzki były czerwone, dało się na nich zauważyć pojedyncze, spływające łzy. Byłem zdziwiony, nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Byłem pewny, że na mnie nawrzeszczy, jaki to jestem lekkomyślny i nieporadny. Kąciki moich ust drgnęły lekko ku górze. Mocną ją przytuliłem.
- Nic mi nie jest, mamo.- Stwierdziłem, przyciskając swoja twarz do jej włosów. Byłem taki szczęśliwy, że tu jest. Przez chwilę zapomniałem nawet gdzie się znajduję. Niestety tylko na chwilę.
- Ja wiedziałem, że ten gówniarz prędzej, czy później tu wyląduje. Odsunąłem od siebie kobietę i spojrzałem w stronę drzwi. W progu stał nie kto inny jak mój ojciec. W jednej dłoni trzymał kluczyki od samochodu, a w drugiej jakąś reklamówkę. Spojrzałem na jego twarz. Widać było, że nie chciał tu przyjeżdżać. Najchętniej siedziałby teraz rozłożony na kanapie, popijając piwo.
- Przestań Mark.- Skarciła go moja mama.- Nie widzisz, że on cierpi? Najlepiej poczekaj na korytarzu. - Spojrzała na niego ze wściekłym wzrokiem i wskazała drzwi. Kiedy opuścił pomieszczenie, z powrotem odwróciła swój wzrok na mnie. Uśmiechnęła się, odgarnęła moje loki z twarzy i ucałowała mnie w czoło. Chciała coś dodać, ale do sali wszedł lekarz, z którym wcześniej rozmawiałem.
- Dobrze, Harry. Zabiorę cię teraz do specjalnej sali na badania, które pomogą mi stwierdzić co ci dolega, okej?- Zapytał ciepłym głosem.
- Taaaa..- Odpowiedziałem z niechęcią. Podeszła do mnie pielęgniarka i pomogła mi usadowić się kolejny raz na wózku, po czym zawiozła mnie do właściwego gabinetu. Moja mama cały czas za nami szła. Lekarz próbował ją uspokoić. Nie wiedziałem do końca jak to wszystko będzie wyglądać, ale już nie czułem strachu.
- Harry, ja będę tu cały czas czekać, nie martw się.- Powiedziała moja rodzicielka i za namową lekarza usiadła na ławce na korytarzu. Mężczyzna wskazał abym zajął miejsce na łóżku, po czym zaczął wpisywać coś do komputera. Paręnaście minut później odwrócił się do mnie i przeprowadził ze mną wywiad. Pytał się o moje aktualne dolegliwości, czy jestem na coś uczulony i tym podobne. Opowiedziałem lekarzowi o moich bólach w klatce piersiowej, o których nigdy wcześniej nikomu nie mówiłem. Kiedy zapytał się czy miewam duszności, niestety musiałem odpowiedzieć twierdząco. Zapisał coś na komputerze i jeszcze parę minut rozmawialiśmy.
- Dobrze, teraz będę musiał osłuchać twoje serce, aby móc stwierdzić obecność zjawisk patologicznych, następnie zbadam stężenie glukozy, aby móc ocenić ryzyko wystąpienia takich chorób jak miażdżyca.- Potem zaczął znów coś notować i mruczeć pod nosem o jakimś ekg i rtg. Coś czuje, że ten dzień będzie dłuższy niż mi się wydaje.


                                      *Następnego dnia*
- Dzień dobry, Harry. Jak się czujesz? -Przywitał mnie ten sam głos co wczoraj po obudzeniu, w tej samej sali, w której spędziłem dzisiejszą noc. Podniosłem się i usiadłem na materacu.-Zrobiliśmy wstępne badania.- Spojrzał na mnie znad swojej głowy. Po czym skupił swój wzrok na podłodze.- Ale chciałbym aby twoja matka też wiedziała o ich wynikach. Jeśli nie masz nic przeciwko zadzwonię do niej aby tu przyjechała, okej?- Zapytał mnie unosząc swoje brwi do góry. Skinąłem lekko głową. Mężczyzna wyszedł zostawiając mnie samego. Rozejrzałem się pomieszczeniu. Spojrzałem na torbę, którą położyli tu wczoraj moi rodzice. Wyciągnęłam po nią rękę, na szczęście stała na metalowej szafce obok łóżka. Zacząłem przeglądać jej wnętrze. Były w niej moje ubrania na zmianie i różne owoce. Na dnie znalazłem jakiś magazyn. Od razu go chwyciłem, po czym odłożyłem torbę na miejsce. Przeglądałem po kolei strony. Niestety nie było w nim nic co by mnie zaciekawiło. Kiedy miałem już go odłożyć, wypadł mi z dłoni na podłogę. Spojrzałem na dół. Ciężko będzie mi go podnieść. Wychyliłem się z łóżka i wyciągnąłem rękę, najbardziej jak tylko mogłem. Jeszcze trochę... Już prawie sięgnąłem. Mój wzrok przykuł artykuł, na którym otworzyła się gazeta, spadając na dół. W końcu udało mi się ją chwycić i przeczytałem nagłówek strony "Impossible, but..". Zaciekawiło mnie to. Tekst opowiadał o ludziach, którzy przeżyli w życiu coś niemożliwego i chcą podzielić się z tym światem, ale niestety, pomimo tego nikt im nie wierzy. Chciałbym być jedną z takich osób. Pamiętam, że jak byłem mały marzyłem o spotkaniu królika w okularach, który zaprowadzi mnie do krainy czarów, albo ugryzieniu przez pająka, który zamieni mnie w spider-man'a. Leżałem i rozmyślałem tak przez dłuższy czas, dopóki nie przyszedł lekarz z moją mamą. Przywitała się ze mną i usiadła na łóżku obok mnie. Mężczyzna stał wyprostowany ze zmarszczonym czołem. Czułem, że nie będzie za dobrze.
- Przeprowadziliśmy wczoraj badania. Z przykrością muszę stwierdzić, że te wszystkie objawy, które występowały u pani syna wskazują na poważną chorobę serca. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zacząłem nerwowo kręcić głową. Moja mama spojrzała się przestraszona na mnie, po czym spytała:
- Jaką chorobę serca, co to oznacza?- Jej oczy przypominały piłeczki pingpongowe. Cała się trzęsła. Niestety odpowiedź była jeszcze gorsza.
- To oznacza, że konieczny będzie przeszczep narządu. Potrzebujemy dawcy.


                                                   ~

Witajcie, po tej długiej przerwie świątecznej!
Mamy nadzieje, że wam się spodoba. Komentujcie, bo każdy komentarz nas motywuje <3 to do następnego kochani :))

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super cekam na nn




    ~Laura

    OdpowiedzUsuń
  3. Nowo założona recenzalnia "Kolorowe recenzje"! Zapraszam do zgłoszenia swojego bloga do naszej recenzalni. Poznasz recenzję swojego bloga i dowiesz się, co jest idealne, a co musisz jeszcze poprawić.
    Serdecznie zapraszam: http://kolorowe-recenzje.blogspot.com/
    Poszukuję kogoś do współpracy, na mojej podstronie i w aktualnościach znajduje się kontakt do mnie. Przyjmę każdego na okres próbny, a później zobaczymy co będzie dalej. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super !!! Jak sie domyslam dawca bedziec Louis skoro jest martwy. Dobra nie rozpisuje sie tak duzo i czekam na nastepny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Boskie *_*

    Zapraszam do mnie do czytania, obserwowania i komentowania :)
    http://you-and-i-fanfiction.blogspot.com/

    Pozdrawiam! Xx
    / Haz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezus Maria! cudo! Dzisiaj wpadłyśmy na wasze opowiadanie i żałujemy nie trafiłyśmy tu wcześniej! ale wszystko nadrobiłyśmy ;)
    Znajdzie się dawca prawda? prawda powiedzcie że tak XD
    Ok trochę dramatyzujemy xD
    nie możemy doczekać się kolejnego rozdziału i z pewnością na takowy wpadniemy :***

    http://owszystkimioniczym-1.blogspot.com/

    http://i-wanna-hold-you.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń